Pan Bóg z każdym z nas komunikuje się na różne sposoby, ale robi to także w sposób bezpośredni. Takimi wiadomościami, które każdego dnia od Niego otrzymujemy są nasze wewnętrzne poruszenia – różne uczucia i myśli.
Zwróćmy uwagę na początkowe zdanie w dzisiejszej Ewangelii, mówiące o tajemniczym Paraklecie. Jeżeli uczestnicząc dziś we Mszy zamiast tego słowa usłyszałeś „Pocieszyciel” to znaczy, że Twój proboszcz nie wymienił jeszcze lekcjonarzy i można zorganizować zbiórkę na siepomaga.pl na najnowsze wydanie. A tak na poważnie, to w najnowszym wydaniu lekcjonarzy mszalnych, faktycznie występuje już słowo „Paraklet”. Nie jestem godzien, aby wypowiadać takie opinie, ale wydaje mi się, że zachowanie oryginalnego greckiego słówka w tym momencie było bardzo trafne. „Paraklet” owszem oznacza pocieszyciela, ale także obrońcę czy adwokata. To pierwsze tłumaczenie może nam nieco zawęzić perspektywę do tego stopnia, że będziemy przekonani o dość jednostronnym działaniu Ducha Bożego. Natomiast „obrońca” to ktoś kto zarówno pocieszy, jak i może pobudzi do smutku, aby obronić przed negatywnymi konsekwencjami jakiegoś wyboru. Zobaczmy więc, czy Pan Bóg jednie nas wewnętrznie pociesza, czy może też wlewać smutek. Przyjrzymy się temu na bardzo podstawowym poziomie.
Kiedy Pan Bóg jest pocieszycielem?
- Kiedy zbliżamy się do Niego i doświadczamy zniechęcenia – zawsze kiedy ktoś, jak mawia św. Ignacy, zmierza od dobrego ku lepszemu, czyli duchowo idzie we właściwym kierunku, w stronę Boga, a na tej drodze doświadczając różnych przeszkód, oschłości, oczyszczenia – jednocześnie się zniechęca – wtedy Pan Bóg będzie wlewał swoją pociechę. Robi to, aby nie ustać w podążaniu do Niego.
- Kiedy mamy skruszone serce – gdy nawalimy, upadniemy, zgrzeszymy, podejmiemy złą decyzję, a jednocześnie widzimy tego zgubne konsekwencje – to prowadzi do wewnętrznej skruchy. Biblia mówi, że Pan Bóg sercem skruszonym nie pogardzi. Czasami jako spowiednik spotykałem ludzi nawet nie tyle ze skruszonym sercem, ale wręcz zmiażdżonym albo startym na proch. W takim sercu Pan Bóg chce rozlać ocean pociechy – w przeciwnym wypadku mogłoby to doprowadzić do rozpaczy, jeszcze większego zniechęcenia. W skruszone serce Bóg zawsze wlewa pociechę.
- Kiedy okoliczności zewnętrzne niezależne od nas są przytłaczające – to może być śmierć kogoś bliskiego, choroba, kataklizm. Obecna sytuacja, w jakiej się znajdujemy jest także przestrzenią, w której Pan Bóg chce wlewać w nasze serca pociechę – wypływającą z wiary w Jego mądrość, miłość i opatrzność.
A kiedy Pan Bóg jest „posmutniaczem”?
- Kiedy oddalamy się od niego – zawsze kiedy ktoś, jak mawia św. Ignacy, zmierza od złego do gorszego, czyli duchowo oddal się od Boga, od swojego ostatecznego celu – wtedy Bóg wlewa w serce smutek, który jest niczym czerwona dioda symbolizująca stan zagrożenia. Ten smutek ma nas skłonić do trzeźwego ocenienia duchowej kondycji, spełnia rolę otrzeźwiającą nas, abyśmy mogli zawrócić z drogi wiodącej do zguby.
- Kiedy obiektywnie zgrzeszyliśmy, podjęliśmy złą decyzję, ale przy tym wcale tak nie uważamy – Bóg chcąc doprowadzić nasze serca do skruchy najpierw wlewa w nie smutek, który św. Paweł określa jako „zbawienny smutek”. Czasami możemy być tak święcie przekonani, co do swoich właściwych decyzji, że nie dostrzegamy ich faktycznych negatywnych skutków. Wtedy Pan Bóg posługuje się smutkiem, aby nasze serca do skruchy.
Te wskazówki to znowu swego rodzaju elementarz działania Bożego, który oczywiście nie wyczerpuje wszystkich okoliczności, w których Duch Boży nas pociesza lub wprowadza w smutek. Istotne jest, żeby uczyć się świadomego rozeznawania wewnętrznych poruszeń.
Rozważanie wygłoszone 17.05.2020 r. na VI Niedzielę Wielkanocną, na podstawie Ewangelii wg. św. Jana 14, 15-21.